Kazimierz Dolny

Zamek w Kazimierzu, gmina Kazimierz

fot. lipiec 1998

fot. październik 1996

Na wzgórzu zamkowym w Kazimierzu znajdują się ruiny budowli, powstałej za panowania Kazimierza Wielkiego. Na szczycie wzgórza wznosi się okrągła wieża z przełomu XIII i XIV wieku.

Pierwotnie była to budowla obronna. Składała się z przyziemia o sześciu izbach i piętra. Posiadała małą wieżę od strony miasta a od Wisły większą. Wydłużony podwórzec otoczony był murem, w którym po stronie przeciwległej miastu znajdował się brama wjazdowa. Do budowy zamku wykorzystano głównie wapniak. Kazimierzowska budowla najbardziej zmieniła się w epoce renesansu. Dziedziniec powiększono od strony wschodniej, wprowadzono liczne ozdoby w nowym stylu. Zamek zwieńczono attykami. Podczas wojen ze Szwedami uległ on ciężkim uszkodzeniom. Naprawiono go dopiero za Augusta II. Dodano wówczas późnobarokowe ozdoby – okładzinę kamienną i portal o charakterze pałacowym przy bramie wjazdowej. Portal tworzyły półkolumny jońskie, dźwigające łamane belkowanie. Niestety podczas walk pomiędzy Augustem II a Stanisławem Leszczyńskim zamek został ponownie zniszczony. W 1806 roku znajdował się w takim stanie, że władze austriackie nakazały strącić grożące zawaleniem attyki. Od tamtej pory już go nie odbudowano. Pozostawiony własnemu losowi i powoli zamienił się w romantyczną ruinę.

Baszta jako tzw. górny zamek pełniła funkcje obronne zanim wybudowano zamek. Niektórzy badacze twierdzą, iż była ona również siedzibą straży celnej, a w nocy służyła jako latarnia rzeczna. W każdym razie, z jej szczytu rozciąga się piękny widok na Kazimierz i dolinę Wisły. Wysokość wieży jest w różnych miejscach inna, z powodu nierówności terenu. I tak w najwyższym miejscu wynosi ona 19,20 m. Obwód baszty to około 32,50 metra. Natomiast grubość muru zmniejsza się w miarę wzrostu wysokości. Na dole wynosi 4,20 m, na poziomie drugiej kondygnacji około 4 m, na trzeciej 3,70 m, na czwartej około 3 m. Wynika z tego, że w miarę podnoszenia się przekrój poprzeczny jest coraz większy i rośnie z 2,20 m. do 3,40 m. Od zachodu na wysokości 6 m. znajduje się sklepione wejście. Prawdopodobnie łączyło się ono za pomocą zwodzonego mostu z rampą, co jest zgodne z późnośredniowiecznym systemem budownictwa obronnego. Wnętrze wieży podzielone jest na pięć kondygnacji. U podstawy każdej z nich znajdują się łożyska belek, na których leżały podłogi. Tekst ze strony www.kazimierzdolny.pl.

LEGENDY

Parochet pięknej Estery

Jedną z pierwszych legend, jakie poznałem w dzieciństwie, była niezwykła historia miłości króla Kazimierza Wielkiego i pięknej Żydówki Estery. Jej wypadki toczyły się w scenerii doskonale mi znanej: w romantycznej scenerii Kazimierza nad Wisłą. To niezwykłe miasteczko, pełne zabytkowych kamieniczek i malowniczych drewnianych ruder, nad którymi wypiętrzały się ku niebu domy wokół Rynku, było jeszcze wówczas gęsto zamieszkane przez społeczność żydowską, a u stóp wyniosłej Góry Trzech Krzyży, na początku ul. Lubelskiej, stała przysadzista, pokryta gontowym dachem murowana synagoga, w której od setek lat wisiała piękna, pozłocista zasłona zwana parochetem. Jak wieść nios zasłonę tę haftowała sama Estera. Jak było z kazimierskim pochodzeniem Estery, do dzisiaj nie wiadomo. Niektórzy twierdzą, że naprawdę pochodziła z Opoczna na Kielecczyźnie. Kazimierscy Żydzi wybuchali gniewem, kiedy ktoś wspominał o Opocznie. Dla nich nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że Estera była córką tutejszego biednego krawca Rafaela, który obarczony liczną gromadą dzieci cierpiał wielki niedostatek. Ale wszystko się w jego życiu zmieniło, gdy na jego pięknej, najstarszej córce spoczęło łaskawe oko królewskie. Tak wielką miłością zapałał do czarnowłosej Estery król Kazimierz, że zabrał ją do swego zamku na wzgórzu. A z czasem wybudował dla niej osobny zamek w niedalekiej Bochotnicy. A potem jeszcze z wdzięczności za to, że powiła mu dwóch dorodnych synów, Niemira i Pełkę, nakazał swoim architektom wznieść w miasteczku piękną synagogę, aby Estera i jej współwyznawcy mieli gdzie się modlić. Kiedy król wyjeżdżał z Kazimierza, żeby załatwić w Krakowie sprawy państwowe lub, gdy wyruszał na wojenne wyprawy, stęskniona Estera skracała sobie chwile oczekiwania haftowaniem wspaniałego parochetu; zasłony mającej okrywać umieszczone na ołtarzu świątyni rodały, na których nawinięte były zwoje Tory. Złotymi nićmi- specjalnie zamówionymi przez króla u jego złotnika w Hiszpanii wyszywała na ciężkiej jedwabnej materii wizerunek fantastycznego węża, który niegdyś w raju kusił Ewę. Wokół węża kłębiły się wspaniałe ornamenty. A wyżej - unosiły się królewskie korony. Tutejsi żydzi określali Esterę żydowskiej królowej. Byli dumni z pozycji, jaką zajmowała u boku słynnego władcy, co zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną. (M. Derecki, Mój Kazimierz, Gazeta w Lublinie, Lublin 1999)

Chwila na papierosa

Historia ta zdarzyła się w ruinach kazimierskiego zamku późnym wieczorem. Sąsiad mojej babci, z czasów, kiedy mieszkała jeszcze na ulicy Góry Pierwsze, pan Stanisław wracał jak zwykle z domu po pracy. Babcia często rozmawiała z nim, więc dobrze wiedziała, że w drodze powrotnej lubił on sobie zajść na zamek, najczęściej po to, aby zapalić sobie papieroska i w spokoju podziwiać piękno panoramy Kazimierza. Zazwyczaj nikogo tam nie było, lecz tego wieczoru pan Stanisław zauważył w ruinach jakąś postać. Wyglądała ona trochę dziwnie, miała czarny płaszcz i kapelusz zasłaniający twarz. Trudno było rozpoznać tego człowieka w świetle księżyca… Sąsiad mojej babci poczuł się trochę nieswojo, ale opanowując lęk, podszedł do tego człowieka i rozpoczął konwersację:
- Co pan tu robi o tak późnej porze?
- Mieszkam w okolicy i przyszedłem podziwiać z ruin piękno miasteczka – odpowiedział nieznajomy. – Zapali pan?
- Bardzo chętnie – odparł pan Stanisław, któremu właśnie przypomniało się, że po to przecież tutaj przyszedł… i wyciągnął papierosa ze złotej papierośnicy podsuniętej mu przez nieznajomego. Wyciągnął zapałki, podszedł do barierki zabezpieczającej i zapalił.
- Nie chciałby pan czasem ognia? – zapytał, ale nagle okazało się, że dziwny towarzysz zniknął!
- Może już sobie poszedł – pomyślał spokojnie pan Stanisław i nawet się ucieszył. Wolał swojego papierosa wypalać w ruinach sam.
Ale sensacje tamtejszego wieczoru jeszcze się nie skończyły… Po chwili babciny sąsiad poczuł odrażający niesmak w ustach. Zdziwiony splunął, szybko wykaszlał dym z płuc, zagasił na murze papierosa i niezwłocznie sprawdził zawartość owego skręta. Księżyc akurat wysunął się zza chmur i przyświecał tej operacji, tak więc łatwo można było stwierdzić, że w środku zamiast tytoniu znajduję się…koński nawóz! Pan Stanisław odrzucił resztki papierosa i przestraszony wybiegł z ruin zamku. Od tamtej pory nie zachodził już po zmierzchu na zamek, a uroki Kazimierza podziwiał jedynie z rynku… Tekst Mikołaja Góreckiego ze strony www.kazimierz-dolny.com.pl.